Wysoki, dobrze zbudowany mężczyzna, którego wiek można określi na około trzydzieści pięć lat. Trudno go przeoczyć. Zawsze idzie pewnym, swobodnym krokiem ~ postawą zdradzającą wydyscyplinowanie.
Jego twarz jednak przejawia pewną czujność albo trwogę. Tudno też przegapić bliznę przy ustach, źle zrośniętą nieodpowiednio leczoną ~ zaniedbaną. Ciemnobrązowe włosy, ostrzyżone na krótko, komponują się przy oczach.
Ma odznaczające się kości policzkowe oraz krótki zarost. Natomiast rysy twarzy wskazują na wyżynne pochodzenie kontynentalne.
Surowy klimat podniszczył już nieco jego skórę.
Na co dzień ubiera grafitową koszulę podwijając rękawy, stawiając wysoki kołnierz. Ubiera spodnie zapięte szerokim pasem,
skórzane rękawice, płytowe buty, które dokładnie poleruje. Czerń, szarości, skórzane elementy garderoby ~ mieszają się jaskrawymi czerwono-pomarańczowymi materiałami.
Oderwanie od realnego świata ku tęsknocie harmonii, to główna cecha Stawrosa. Od dzieciństwa próbował udowadniać sobie, że potrafi na własną rękę naprawiać krzywdy wyrządzone przez los, każdemu kogo spotka na swojej drodze.
Te ideały jednak wiele razy odbiły się na nim samym. Ponosił przykre konsekwencje, niemożności pokonania brutalnego życia. Finalnie, jego charakter to ukuta lita bryła, niezbyt podatna na nowe odkształcenia.
Wierność ideałom, poświęcenie dla dobra sprawy, głębokie przekonanie działania przeznaczenia oraz tajemniczość głębi życia ~ to prawdziwy kierunek jego poglądów.
Ceni sobie ciężką pracę, która jednak musi być nie tylko satysfakcjonująca ale równie efektywna. Samo poświęcenie, czy cierpnienie bez odpowiednich rezultatów, jest według niego pozbawione sensu, to kompletna starata czasu.
Wierzy że bardzo dobrze zorganizowana inicjatywa hierarchiczna społeczności przyczynia się do rozkwitu cywilizacji. Dzięki temu stopniowo polepsza się sytuacja każdego.
Uznaje, że aby zapewnić odpowiedni standard życia, trzeba stworzyć prawo, które będzie przestrzegane. Oczywiście sytuacje problematyczne zawsze będą stawać na drodze, niemniej jednak uważa, że cel potrafi uświęcić środki.
Kiedy wszyscy przestrzegają prawo, starając się sobie nawzajem pomagać, społeczność jako całość kwitnie.
Patrząc golbalnie, uznaje praworządność jako doskonały środek, który przynosi korzyści większości, jednocześnie wyrządzając jak najmniej szkód pozostałym.
POZYTYWNE CECHY
Można na nim całkowicie polegać. Jeśli tylko ktoś zdobędzie jego przychylność, pomoże całym sercem. Jak najbardziej potrafi podjąć wysokie ryzyko dla swoich przyjaciół, co tylko pokazuje jego wysoki poziom empatii.
Motywuje go duży idealizm za czym idą przeważnie iluzoryczne cele. Przy tym jest bardzo pracowity. Wytrwałością uświęca środki niekoniecznie osiagając swoje cele, ale pomagają je osiągnąć przyjaciołom.
NEGETYWNE CECHY
Przebija na zewnątrz nonkonformizm, nie poddając się społecznej presji. Steruje swoim kompasem moralnym, często pod wpływem doświadczeń oraz opierając się na własnych refleksjach.
To jedna sytuacja, kiedy potrafi zrobić coś impulsywnie ~ pod wpływem chwili ~ pomijając jakiekolwiek ustalowne normy. Robi to dość brutalnie, jednak niezwykle incydentalnie.
Unika spontaniczności. Układa skrzętnie plan dnia, plan tygodnia, miesiąca, nawet całego roku naprzód. Nie lubi kiedy ktoś lub coś psuje te plany.
Zatem, elastyczności mu brakuje, co znowu sprawia, że potrafi mocno zachwiać jego równowagą wprowadzając stan podenerwowania
Czasem widać jak jego oczy płoną jakimś głupim, młodzieńczym szaleństwem, zauroczeniem, błędnymi emocjami.
Jego historia jest oczywista. Pośród tysięcy rycerzy, nie wyróżniał się niczym specjalnym. Los prowadził go tak jak wielu innych młodych chłopców. Najpierw byli zwyklymi pomywaczami, stajennymi czy terminowali przy cieślach lub kowalach. Potem, przed nieco ambitniejszymi, otwierała się droga bycia giermkiem jakiegoś bardziej lub mniej znaczącego rycerza. Wielu nie dało rady lub traciło życie pośród zabłoconych pól wojennej mgły. Ci, którzy jakoś to przetrwali, prowadzeni samodyscypliną, doczekiwali nadania honorów stając się kimś bardziej ważnym. Tak właśnie potoczyło się życie Stawrosa.
Banalny incydent poważnych konsekwencji sprawił, że podczas małej karczemnej szarpaniny zgubił parę kartek ze swojego dziennika. Rozniosło się kilka plotek. Jeszcze więcej domysłów.
Mija kolejny rok przy gwardii. Nie spodziewałem się, że będę miał tyle czasu na przemyślenia.
Czasy wielkich zmian towrzyszyły moim narodzinom.
Wtedy, gdy nawet słońce wstawało prędzej. Zmierzch przychodził jakby śmielej. Barwy traw na pewno były soczystsze.
Mój ojciec zawsze uśmiechnięty na twarzy brał mnie na ręce. Moja matka ~ zawsze zmartwiona. Pilnowała, bym sobie nie uraził nogi czy ręki, podczas dziecięcych zabaw.
Pamiętam, że wtedy było lepiej. Wszystko zdało się łatwe. Moim jedynym problemem było to, kiedy wreszcie dorosnę, przekuwając marzenia na prawdę.
Uwierzcie mi. Teraz znów chciałbym być dzieckiem.
Nigdy nie przypuszczałem, że kiedykolwiek otrzymam rycerską tarczę. Nigdy nawet przez myśl nie przeszło mi, że otrzymam miecz, wart więcej niż wioska, gdzie przyszedłem na świat.
Ja ~ wychowanek bacznego oka ~ surowej ręki, paladyna Oliwera. Kosztowało mnie to wiele wyrzeczeń. Wiele obietnic, czasem rzuconych na wiatr. Przestrzegałem prawo. Łamałem prawo.
Wysokie wieże strażnic ponurych zamków uczą pokory. Stałem się kimś innym. Poczułem namiastkę czegoś, co można nazwać wolnością. Ta, która pozwala panować nad swoim duchem. Kierować ciałem.
Tak oto stałem się jednym wśród tysięcy. Tych, którzy oprócz tego, że pragną, mogą tak naprawdę coś zmienić. Dziś jestem tutaj. Gotowy, by bronić słabych.
Wysokie, czarne chorągwie paktują przy ramieniu północnego wiatru. Moje życie wciąż nie jest jakieś spełnione. Wiele jeszcze muszę zobaczyć.
Nie wiem czemu, nękają mnie smutne myśli.
Magnus stał sztywno wyprostowany. Nie pasowało to trochę do jego funkcji. Krótkie siwe włosy, ledwo wychodzące poza linię małżowiny zaczesane miał do tyłu.
Krzyczał, że nadchodzi ostateczna apokalipsa, nawołując pod murami miasta, by się nawrócić na jakąś religię, której jak widać był gorliwym wyznawcą. Stał tak kilka godzin usiłując się przebić na dziedziniec.
Ostrzegali go wielokronie, ale strzała puszczona przez wnękę strażnicy uciszyła go. Zasada była prosta ~ trupy buntowników, szarlatanów, złodziei zostawialiśmy czasem na kilka tygodni, by przestrzegały innych czym grozi łamanie prawa.
Tym razem stało się coś dziwnego. Rankiem nie było śladu po ciele tego szarlatana. Pewnie ktoś je zabrał.
Dawno już przeszedłem błogie krainy elfów.
Stąpałem po wielkich klifach wietrznych wybrzeży.
Przecierałem oczy ze zdumienia widząc kamienny posąg Shillien. Jej dłoń dającą światło mrocznm korytarzom węgielnych gór.
Zabiłem meduzę Shyslassys dręczącą girańczyków.
Teraz jestem przekonany. Każdy ma takie miejsce. Niczym enklawa. Jak szczelna bryła wśród beznadziei świata. Mogę obudzić swoją wyobraźnię,
odetchnąć od tego całego gwaru ~ bez względu na to, że tak naprawdę mam też kłopoty. Ja takie miejsce nazywam domem.
Nie ważne czy to „tu”, czy „tam”. Ważne, że kocham do niego powroty.
Znam taką krainę, wierz mi, gdzie nawet wiatr wieje dla mnie spokojniej. Niż kiedykolwiek. Niż gdziekolwiek. Wtedy mój świat staje się światem bez granic.
Jestem tam wielki. Jak bogowie.
Bez głosu sumienia, zabiłbym tego, kto chciałby zniszczyć mój dom. Ten który sam wewnątrz siebie wybudowałem.
![]() | Niby nie opowidał nikomu, ale szrama przy ustach to pozostałość po torturach. Niektórzy mieszkańcy zachodu pamiętają bezlitosną, fanatyczną grupę jasnych elfów, która mordowała ludzi. Kobiety oraz ich dzieci torturowano "poszerzając" im uśmiechy. Elfi opętańcy kierowali się podobno czystością rasową, wizją świata, gdzie wytwór taki jak ludzie nie powinien istnieć. |
![]() | Mówią, że brał udział przy jakichś czarnych rytuałach, albo parał się trochę czarną magią. Gadają, że wcale nie ma dobrego serca. |
![]() | Bywają dni kiedy ubiera długi szary płaszcz, udając się do najbliższego hospicjum. Tam pomaga przy codziennych pracach. |