Szczupła, niewysoka. Włosy przeplatane fioletowymi pasemkami sięgają aż do talii. Jej lewe ucho zdobi kilka kolczyków. Zawsze ma przy sobie kij podróżny, który nazywa laską. Oczy elfki zasłonięte są szeroką przepaską. Jest niewidoma. Na nadgarstku lewej dłoni ma bliznę. Nie przywiązuje wagi do stroju. Ma być wygodny i niesprawiający kłopotów przy poruszaniu się.
Sprawia wrażenie opanowanej i zawsze dającej sobie radę ze wszystkimi przeciwnościami losu. To jej mechanizm obronny, który wyrobiła przez lata, które minęły od tamtego wieczoru. W rzeczywistości cały czas ma ochotę uciec gdzieś, gdzie nikt jej nie znajdzie i tam zostać. Nie przepada za towarzystwem, woli włóczyć się sama. Ostrożnie podchodzi do nieznanych sobie osobników.
Nanrie! Naaan! - wołanie matki było słychać w całym domu.
- Co za dziewczyna, akurat jak musi się śpieszyć to gdzieś znika.
W ruchach starszej eficy było widać pośpiech i lekkie poddenerwowanie. Znalazła córkę w ogrodzie siedzącą przy fontannie. Myślami dziewczyna była zupełnie gdzie indziej.
Na jej twarzy malował się uśmiech, a chabrowe oczy spoglądały z radością w niebo.
- Słonko - matka przerwała bujanie w obłokach córce.
- Och mamo! - dziewczyna poderwała się z ławki i zarzuciła ręce na szyję kobiety - Tak bardzo się cieszę z tej podróży.
Starsza westchnęła i pokręciła głową z uśmiechem.
- Wiem kochanie, wiem. Od tygodni nie mówisz o niczym innym. Powóz już jest w drodze. Wszystko masz przygotowane?
- Oczywiście, że tak - Nanrie zrobiła najbardziej oburzoną minę na jaką w całym tym podekscytowaniu było ją stać.
Jechała do Wieży z Kości Słoniowej uczyć się magii. To było spełnienie jej marzeń. Od najmłodszych lat podziwiała rodziców,
którzy byli magami. Starała się podglądać ich kiedy ćwiczyli zaklęcia i naśladowała ich ruchy, a teraz sama zostanie magiem.
Po kilku miesiącach pobytu w szkole wszystko troszkę przybladło. Owszem uczyli się, ale nie tych zaklęć na których im najbardziej zależało.
Nanrie siedziała w bibliotece udając, że w skupieniu czyta podręcznik.
- Psyyyt! - ciche syczenie dobiegało z kierunku drzwi biblioteki.
Nan podniosła głowę znad książki i oczy od razu się jej uśmiechnęły kiedy w lekko uchylonych drzwiach zauważyła przyjaciółkę. Doskonale wiedziała o co jej chodzi. Szybkim ruchem zamknęła książkę i w spokoju udała się do wyjścia.
Ana złapała Nanrie za dłoń. Puściły się biegiem po korytarzu, jakby je jakiś demon gonił. Zwolniły dopiero na moście łączącym Wieżę z okolicznymi lasami.
Miały swoje ulubione miejsce, małą, zaciszną polankę usianą drobnymi białymi kwiatkami.
Rozsiadły się na środku jak zwykle. Nanrie położyła się na plecach podkładając dłonie pod głowę.
- Wiem, że to już mówiłam, ale wyobrażałam sobie to wszystko troszkę inaczej - westchnęła patrząc w błękitne niebo.
- Marudzisz, jak zwykle - Ana sprzedała jej kuksańca.
- Ała! To zabolało Ty mała wiedźmo! - ze śmiechem rzuciła się w jej kierunku, żeby wyrównać rachunki.
Nanrie nudziło się bez przyjaciółki, która wyjechała na kilka dni do domu w sprawach rodzinnych. Snuła się po korytarzach szkoły nie mogąc znaleźć sobie miejsca. Wymknęła się na ulubioną polankę w lesie.
Słońce prześwitywało przez liście drzew. Elfka usiadła pod drzewem, wyciągnęła książkę, którą zabrała ze sobą. Długo nie poczytała, oczy same się jej zamykały. Po chwili zapadła w drzemkę.
Ocknęła się nagle z poczuciem, że nie jest sama. Rozejrzała się szybko po polance. Nikogo nie zauważyła. Serce zaczęło się jej uspokajać, kiedy kątem oka zauważyła ruch w cieniu drzew. Nagle zdała sobie sprawę, że to cień się rusza. Zabrakło jej czasu na reakcję. Czarna postać już była przy niej.
Nanrie cała drżała ze strachu, chciała zamknąć oczy, nie patrzeć na stwora stojącego przed nią. Nie mogła.
Cień wydawał sycząco-świszczące dźwięki.
- Oczy takie sliczne oczy. Pan obiecał. Obiecał - kiedy Nan zrozumiała co mamrocze postać zbladła, krzyk uwiązł jej w gardle.
Kreatura obróciła głowę do tyłu, wyglądało to tak jakby czekała na pozwolenie.
- Obiecałem, bierz - rozległ się męski głos spomiędzy drzew.
Przez głowę elfki przewinęło się kilka planów wydostania się z tarapatów, niestety pomysły nie przełożyły się na działanie. Stała sparaliżowana strachem.
Poczuła na gardle zimny stalowy uścisk zjawy. Ostatnie co zobaczyła to szpony zbliżające się powoli do jej oczu. Wtedy zaczęła krzyczeć. Otoczył ja ból i ciemność, zemdlała.
Od wydarzeń na polance minął rok. Nanrie nie pamiętała jak udało jej się wrócić do szkoły. Ponoć wypełzła na drogę i tam ktoś ją znalazł ledwo żywą, całą zakrwawioną.
Z wesołej, pogodnej dziewczyny zmieniła się w kłębek nerwów. Co noc budziła się z krzykiem, zlana potem.
Szkoły nie ukończyła, wróciła do domu gdzie zaszyła się w swoim pokoju skąd praktycznie nie wychodziła. Próbowała zakończyć swoją udrękę podcinając sobie żyły. Odratowano ją.
Któregoś dnia jakimś cudem wyszła z domu niezauważona przez nikogo, zniknęła na cały dzień. Bliscy odchodzili od zmysłów przeszukując całą okolicę.
Wróciła gdy zmierzchało i nie była sama. Towarzyszył jej przywołaniec w postaci jednorożca.
Od tej pory znikała częściej z domu, aż pewnego wieczoru nie wróciła. Przez domokrążcę przesłała do domu wiadomość, że żyje i mają się nie martwić.
![]() | Ponoć to wiedźma i wcale wzroku nie straciła tylko złe oczy zasłania by uroków nie rzucać na każdego. |