STRĄCONA ANIELICA
KOBIETA
CZŁOWIEK
UZDROWICIELKA
BRACTWO SMOKA
PLOTKI


Na pierwszy rzut oka? Ot młoda dziewczyna filigranowej budowy, o niewinnej buźce, nawet urodziwa, ledwie można ją uznać za dorosłą. Luźno rozpuszczone włosy w kolorze ciemnej czekolady, w słabszym świetle wydają się zupełnie czarne, dosyć intensywnie kontrastując z jej bladą skórą.

Coś jednak jest nie tak w tych piwnych oczach. Czasami zamiast beztroskiego, dziewczęcego spojrzenia, można zobaczyć zadumany wzrok kogoś starszego. Znacznie starszego. Wtedy też i jej twarz robi się jakby bardziej poważna i dojrzała... A może to tylko taka specyficzna uroda, płatająca figle grą światła i cienia?

Ubiera się różnie, zależnie od okazji i nastroju. Od lekkich, prostych i cienkich sukienek poczynając, na grubych i długich płaszczach kończąc. Wydaje się nie przykładać wielkiej wagi do walorów estetycznych swego stroju, bowiem najwidoczniej czuje się swobodnie zarówno w zdobionej obszyciami szacie, jak i w ubraniu pasującym do prostej dziewki. Jedyne o co dba, to by noszony przez nią strój był względnie czysty. Skrajnie rzadko się też zdarza by ktokolwiek widział ją brudną czy obdartą.


Spokojna i na ogół pogodna, zazwyczaj unika konfrontacji i konfliktów. Zdarza się jednak, że postępuje dokładnie na odwrót, pozwalając się ponieść potokowi emocji. Jednocześnie potrafi bez podania jasnego powodu uciąć nagle rozmowę, spuścić głowę i odejść w kompletnym milczeniu, niczym pokorna służąca, która otrzymała taki rozkaz od swego pana.

Czasem można odnieść wrażenie, że ścierają się w niej dwie odmienne osobowości. Zwykle pozytywnie nastawiona, chętna do pomocy każdemu, ma tendencje do popadania w apatię i pogardę dla wszystkich ras, a zwłaszcza swojej własnej. Jest też niezwykle skryta i małomówna gdy ktokolwiek zapyta o jej przeszłość.


Szybowała pomiędzy chmurami z szeroko rozpostartymi skrzydłami, dzierżąc w dłoni swój srebrzysty miecz. Nigdy otwarcie nie kwestionowała poleceń bogini, bowiem celem jej istnienia było służyć. Nie była jednak wolna od narastających wątpliwości co do słuszności swych działań.
Nagle anielska wysłanniczka zmieniła kierunek lotu, ostro pikując w dół. Chmury zastąpił gwałtownie przybliżający się las, okalający dużą polanę pełną starych ruin, z pomiędzy których dobiegały odgłosy bitwy.
Przed samą ziemią poderwała swe ciało w górę, a jej miecz zawtórował delikatnym świstem. Rogaty łeb pomniejszego pomiotu Shilen potoczył się po karłowatej trawie, brocząc ją brunatną posoką. W mgnieniu oka pole walki zaroiło się od białoskrzydłych. Odkąd ludzki cesarz Shuniman rozpoczął swe reformy religijne, bogini zdawała się przychylniej patrzeć na jego rasę, nawet jeżeli te były oparte na perfidnym kłamie. Kolejna kropla drążąca skałę.
Widząc obrót spraw, ponury magus w kapturze zaczął w gniewie inkantować plugawe i niszczycielskie zaklęcie, jednak nie dane mu było go dokończyć, bowiem błyskawica wystrzelona z jej dłoni obróciła go wcześniej w popiół. Po chwili było już po walce.
Jakiś rycerz w pokiereszowanej zbroi upadł przed nią na kolana, wychwalając dobro i łaskę bogini. Nie mogła tego słuchać, nie chciała nawet na niego spojrzeć. Po prostu rozpostarła skrzydła i odleciała w milczeniu.

Stała na szczycie gigantycznej wieży. Oto władca ludzkiego imperium zapragnął nieśmiertelności i dorównania bogom, tak jak niegdyś giganci. Była pewna, że bogowie, a już zwłaszcza Einhasad, po prostu obrócą go w pył za jego pychę. Nie tym razem. Tym razem spełniono jego życzenie, karą za pychę zaś było jego wieczne uwięzienie, natomiast jej zadaniem strzeżenie jego więzienia. Na wieki.
Czyżby bogini przejrzała jej wątpliwości? Może tkwienie na tym pomniku ludzkiej zuchwałości miało być karą i lekcją pokory także dla niej? Przyjęła to polecenie jak każde inne, spoglądając z góry na panujący chaos, gdy tysiącletnie imperium rok za rokiem popadało w ruinę, rozdzierane przez wojny o władzę po utracie cesarza. Nigdy nie dbała o politykę kroczących po tym padole ras, ale coraz bardziej zaczynała rozumieć działania gigantów. Jakże często bogini tworzenia, uważana za uosobienie życia, dobra i porządku siała zniszczenie i śmierć wszystkiemu, co nie pasowało do jej planów? Ile razy ona sama zabijała w jej imię, a teraz miała strzec tego miejsca uśmiercając każdego, kto spróbuje się tu dostać albo wydostać?
Spojrzała na swoje anielskie odbicie w klindze srebrzystego miecza, który przelał niezliczone ilości krwi i o wiele więcej miał przelać. W imię bogini życia. Przymknęła powieki, a potem złapała za drugi koniec broni wolną dłonią. Zaklęty metal pękł, rozpadając się na multum drobnych odłamków. Nie otwierając oczu zrobiła kilka kroków, rzucając się ze szczytu wieży. Nurkowała w dół niczym spadająca gwiazda, po to by w ostatniej chwili rozłożyć skrzydła. Poderwała się i po prostu odleciała w milczeniu, świadoma tego, że to najpewniej ostatni jej lot.

Naga i skulona siedziała nad strumieniem, przeżuwając kwaśne, leśne owoce. W wodzie odbijała się twarz zwyczajnej, ludzkiej dziewczyny o piwnych oczach i ciemnych włosach. Ile to już lat liczonych przez śmiertelnych minęło? Prawie dwadzieścia? A jej twarz, wyglądała ciągle tak samo. Nie przybyła nawet drobna zmarszczka. Tak samo jak ciągnęły się walki o władzę w upadłym imperium i nie było widać szans na pokój.
Podniosła głowę słysząc z daleka donośne głosy. Bez wątpienia należały do grupki maruderów bądź bandytów. Nie miała żadnej broni, a nawet gdyby jakąś posiadała, ta wątła i drobna ręka nie dałaby rady nią skutecznie władać. Ciskanie błyskawicami też nie było opcją. Mogła cisnąć za to leżącym w pobliżu kamieniem. Z siłą, która wzbudziłaby jedynie rozbawienie. Sięgnęła więc po brudny, ciemnozielony płaszcz, który znalazła kilka miesięcy temu na spalonym polu, a potem przykucnęła w pobliskich zaroślach. Tkwiąc tam cicho niczym mysz zastanawiała się, czy nie powinna w końcu przestać żyć jak leśne zwierzę.

Za oknami shuttgardzkiej tawerny mocno sypał śnieg. Po wielu pokoleniach wojen biesiadnicy wiwatowali podpisanie pokoju między Elmore, Aden i Gracią. Z odbicia w przybrudzonej szybie ciągle spoglądała na nią ta sama twarz ledwie dorosłej dziewczyny. Twarz rozbawiona i uśmiechnięta, bo darmowe kolejki wybornego miodu stawiane z tak wielkiej okazji, poprawiły jej humor.
Jak nisko można upaść? Odarta ze swych mocy i siły, praktycznie bezbronna, uwięziona na wieki w ciele słabego pomiotu Gran Kaina. Traktowana jak niepoważne dziewczę przez ludzi, wzgardzona przez inne anielskie istoty, a znienawidzona przez demony i stworzenia mroku, które najwidoczniej w jakiś sposób potrafiły wyczuć jej prawdziwą naturę. Zamiast zaklętego pancerza przyodziana była w kusą sukienkę i głupkowato szczerzyła zęby od wypitych trunków, siedząc w otoczeniu ryczących ochlejmord. Coraz częściej zastanawiała się czy te wszystkie blednące wspomnienia nie są jej urojeniami. Może nigdy nie miała skrzydeł i nie została ukarana przez boginię? Może po prostu spadła z drabiny jako dziecko i to wszystko jej się przyśniło, albo zgodnie z tym powiedzeniem krasnoludów, miała po prostu obluzowane klepki i dekle? Spojrzała na dno opróżnionego kufelka i najbardziej ją w tamtej chwili bawił fakt, że prawda i tak nie miała już większego znaczenia.

Pomimo obaw wielu, względny pokój na kontynencie utrzymywał się, a relacje między poszczególnymi rasami powoli osiągnęły poziom co najmniej poprawny, mogła więc spędzać długie lata na wędrówkach i poznawaniu świata, który przez tak długi czas był jej obojętny. Baczyła tylko, by nigdzie nie zostawać za długo. Tożsamość młodocianej przybłędy znikąd stanowiła najlepszą ochronę, na jaką mogła sobie pozwolić.
Podczas kolejnego dnia podróży, zatrzymała się na niewielkiej łące i wyciągnęła na miękkiej trawie w letnim słońcu, leniwie kartkując księgę dla początkujących magów. Przygryzła wargę zastanawiając się, dlaczego ludzie muszą tak wszystko komplikować, skoro zamiast wypowiadania dziwacznych inkantacji i gestów, można przecież tylko się skupić, wyciągnąć dłoń i... Jabłko spadło z drzewa strącone zaklęciem, czy też raczej czymś o podobnej naturze, czym od dłuższego czasu dysponowała zamiast zaklęć. Nic imponującego. Nadal nie stanowiła praktycznie żadnego zagrożenia dla nikogo, ale przynajmniej mogła jakoś wspomóc się w ucieczce.

Spokojną ciszę jesiennego wieczora zakłóciła jakaś starsza kobieta, niosąca na rękach płaczącego dzieciaka. Jeżeli nauczyła się czegoś o ludziach, to z pewnością tego, jak lubią plotkować. I tak oto podsunięto jej chłopca z poważnie krwawiącą raną bo ktoś we wsi nagadał, że jest uzdrowicielką. Nie mając większego wyboru, położyła dłonie na krwawiącej ranie, skupiając wokół nich przyjemne ciepło. W jakiś sposób ten rodzaj mocy działał w jej rękach znacznie lepiej od przywoływania ofensywnych pocisków, póki co skutecznych jedynie do rozbijania butelek ustawionych na płocie.
Po odbyciu klasycznej już rozmowy na temat tego, jakim cudem potrafi leczyć nie będąc kapłanką i spławieniu starszej kobiety zbywającym wytłumaczeniem, mogła wreszcie zostać sama. Miała świadomość, że uchodzenie za wędrowną uzdrowicielkę zapewniłaby jej cieplejsze przyjęcia, a nawet pewne źródło dochodu, jednak mogło też przyciągnąć niewłaściwe zainteresowanie ze strony kapłanów Einhasad, którzy jak na ironię byli zupełnie ślepi w kwestii jej osoby i potrafili dostrzec tylko zwyczajną dziewczynę, która ma na podorędziu szemrane sztuczki o wątpliwym działaniu.
Być może kara wymierzona przez boginię nie była tak okrutna i surowa, a ten żywot był lepszy od pilnowania zrujnowanej wieży? Być może dostała to, czego tak naprawdę chciała? Potrzebowała jednak wieków by to pojąć i nadal miewała wątpliwości, ile z jej rozmazanych wspomnień było prawdziwych, a ile stanowiły sny i urojenia. Tak czy owak rozsądne wydawało się o tym nigdy nikomu nie mówić.




Że co niby?! Panie, jaka tam uzdrowicielka! Szarlatanka zwykła ot co! Sama żem widziała jak ją kapłan z miasta pognał bo jakieś czary chciała odprawiać co to niby pomagać mają, a łajno dają.
Nie wiem co to za jedna, przybłęda jakaś, ale niegroźna była i krzywdy nikomu nie robiła, tom ją przez bramę wpuścił. Ludziska gadają, że potem całą noc stała w świątyni i się nie modliła, tylko łypała spode łba na posąg bogini. Nic to jednak dziwnego. Krasnoludzki bimber robi takie rzeczy z ludźmi. Wiem, bo ja po nim smoki nad miastem widuję.
Hmmm... Aaa wiem, kojarzę już, tamta drobna i ciemnowłosa? Normalna dziewczyna, wydaje się całkiem miła i nawet urocza. Czasem nosi ze sobą kij czy tam inną laskę jak te magi wszystkie. Ale to taki głupiutki wiek i moda teraz. Dzieciakom się marzy, że czarować umieją i stroją się tak na pokaz. Wyrośnie z tego, jeno jakiegoś chłopa porządnego jej trzeba.
Kto taki? Ach Leni... Wszyscy co ją znają mówią na nią po prostu Leni albo ostatecznie Lenita, bo te jej imię jakieś takie dziwne i długie jest. Tak między nami, to jej rodzice musieli mieć trochę kuku na muniu by tak dziecko nazwać.

# Źródło awataru:
https://www.deviantart.com/dropdeadcoheed/art/Assassin-681615844
- Dropdeadcoheed




© 2015 - 2022   valdaron.pl

Stronę zalecamy oglądać w najnowszych wersjach przeglądarek.
Polecamy używać Google Chrome
Autorem ikon, które występują
w elementach graficznych jest LORC
na licencji: Creative Commons Attribution 3.0 Unported License