KOBIETA
ELFKA
SREBRNY STRAŻNIK
SAMOTNIK
PLOTKI


Przeciętnego wzrostu, z bardzo delikatnie uwydatnionymi mięśniami ramion i nóg, o smukłej, acz odrobinę bardziej kuszącej wzrok figurze, niż zwykło utożsamiać się z młodymi elfimi kobietami: włosy ma koloru leciutko przygaszonego blondu, cerę jakby z ulotnym odcieniem szarości, wreszcie zabarwienie źrenic fioletem budzi skojarzenia i wydaje się świdrować przenikliwością. Wydźwiękiem to dość niepozorna istota, ale roztaczać jakąś subtelnie dziwną aurę musi, bo przyglądanie się jej wywołuje u niektórych uczucie niepokoju.


Milkliwa i jawiąca się jako nieskora do szczerości czy bliskości, spod wiecznie półprzymkniętych powiek spogląda na świat zobojętniałym spojrzeniem. Zwykle jednak chętnie niesie wsparcie, jeśli ją poprosić, często nawet nie oczekując nic w zamian. Wiele czasu spędza z książką w ręku lub drzemiąc, a nieraz w obu tych stanach jednocześnie. Kiedy już mówi, robi to cichym i dość niskim głosem.


Pieczołowicie wybrała dwie najmniejsze, fiolki właściwie, spośród niemałej grupy zapełnionych ciemnoczerwonym płynem butelek. Pozostałe, ostrożnie ze względu na szkło, umieściła w skrzyni i domknęła ją najciszej jak potrafiła. Zastanawiała się nad czymś chwilę, by wreszcie z westchnieniem wydobyć spod ciężkiej pokrywy jeszcze jedną, pokaźniejszą już, buteleczkę. Tę ostatnią obwiązała dokładnie chustą i umieściła w plecaku. Jedną z fiolek zaplątała rzemykiem i przytroczyła sobie do pasa. Drugą niecierpliwym ruchem odkorkowała, wypijając szybko.
Błogość, uspokojenie wypełniły ciało, ale tylko na krótką chwilę, by zaraz pozostało po nich ledwie wspomnienie. Tyle jednak wystarczyło aby uciszyć rozpędzające się dreszcze i rosnącą gorączkę. Niemrawym ruchem przysunęła lusterko, przyjrzała się swoim ustom. Dobrze, żadnych śladów.
Oddała się akurat rozmyślaniom nad możliwościami skuteczniejszego chłodzenia swoich zapasów - jakiś czas temu już widziała krasnoludzki wynalazek co jakimś niepojętym sposobem łączył w sobie różdżkę, lodowe zaklęcia, metalową skrzynkę i skomplikowany system dostarczania mechanizmowi magicznych energii. A może łatwiej zwyczajnie przeprowadzić się na północ, tam chłodzenie ma niejako na każdym kroku...

Potok myśli przerwało pukanie do drzwi.

- Kochana, znalazłabyś chwilę? - zagaiła starowinka błagalnym tonem gdy tylko szczęk klamki usłyszała.
- Mój Leonard ze cztery skrzynie pomidorów nakupił i nosić je chce, a przecież ten głupiec kręgosłup sobie zaraz rozpęknie! - dodała, tym razem z mieszaniną złości i rozpaczy, kiedy już elfka wystawiła zza drzwi głowę, potakując. Pani Oelwind odmówić nie wypadało, wszak wynajmowała ten pokoik po cenie wiele niższej, niż średnia w Heine. Alaire zresztą pomogłaby i bez tego.
Prędkim ruchem wrzuciła pustą fiolkę do plecaka i wysunęła się na korytarz, do czekającej tam staruszki.
- Proszę wrócić do siebie, nerwy pani nie służą - mruknęła elfka przyciszonym głosem, zamykając swój pokój na klucz. - Ja się skrzynkami zajmę.
Parę chwil później już ustawiała je w progu spiżarni, znajdującej się na półpiętrze w dół, gdzie za murem dało się już słyszeć chlupiącą wodę.
Pan Oelwind przerwał aż wypowiadane na przemian podziękowania i opowieści o zbawiennym wpływie świeżego soku pomidorowego na zdrowie. - Panienka widzę też soczek jaki popija - rzekł, wskazując ku zawieszonej na rzemyku fiolce. Alaire stropiła się, nie dając tego jednak po sobie poznać. - Mieszanka bardzo silnych medykamentów. Obawiam się, że panu zrobiłyby wyłącznie krzywdę - odparła mimowolnie przyduszonym od nagłego stresu głosem.
Pokłoniła się krótko i już odejść miała, wspomógłszy wcześniej starca w drodze po schodach. - Panienka uważa na siebie, chodzą słuchy, że ta krokodyla ofiara sprzed dni paru to jednak sprawka może być kogoś z okolicy.
Zmarszczyła lekko brwi. - Są jakieś podejrzenia kto mógł dopuścić się czegoś takiego? - zapytała powoli. Człowiek machnął tylko ręką, chowając się już w drzwiach swojego apartamentu. - Kto by tam śledztwo prowadził jak zadowoleni wszyscy, że ten łachudra Jurd dostał co mu się należało...

Nazajutrz wcześnie rano, opróżniwszy z lubością drugą z fiolek, zatknęła solidną kłódkę na skrzyni. Wciągnęła na siebie skórznie - zupełnie ich nie lubiła, ale była to na tę chwilę jedyna posiadana forma ochrony - kołczan zatknęła z tyłu nad biodrami, na ramię zarzuciła łuk, na drugie plecak. Z pewnością jest ostrożniejsza niż być musi, ale preferowała taką opcję od niepotrzebnego ryzyka. Niczemu to zresztą nie szkodzi, kupi parę nowych książek, może ktoś sprzeda jej te dymiące, suche kostki lodu, które krasnoludy zachwalają dla wielbicieli zimnych trunków. Zdecydowanie lubiła Heine, zatroszczyć się zatem należy, by zawsze mogła tu wrócić. Przyjrzała się sobie jeszcze w lusterku, nawet z nieskrywaną dezaprobatą wyszczerzyła zęby. Bardzo dobrze, to wciąż ta sama zgaszona twarz co zwykle, z obowiązkowo podkrążonymi oczami. Przynajmniej nie musi martwić się, że ktoś będzie nią sobie zawracał głowę. Sprawdziła dwa razy, czy zablokowała okno, czy przekręciła klucz w drzwiach. Po chwili już maszerowała swobodnym krokiem, krzywiąc się nieco na rażące słońce, zadowolona, że nie musi chwilowo martwić się o kolejny posiłek.


  Alaire...? - nikt o niej nic nie opowiadał.


# Źródło awataru:
http://useirecords.org/Alaire.jpg
- dahliart.jp




© 2015 - 2022   valdaron.pl

Stronę zalecamy oglądać w najnowszych wersjach przeglądarek.
Polecamy używać Google Chrome
Autorem ikon, które występują
w elementach graficznych jest LORC
na licencji: Creative Commons Attribution 3.0 Unported License